Na górę Ještěd, do Grandhotelu, ściągają okoliczni samobójcy. Niczego już nie chcą, jak tylko pięknie umrzeć. Odchodzą, żegnani smutnym spojrzeniem blaszanego Jezusa na krzyżu, marynarza w małej żaglówce, samotnie stającego przeciwko tym samodestrukcyjnym pragnieniom.
Myślę, że ci ludzie mogą być upojeni świadomością, że tu na górze nagle znajdują się dokładnie między niebem a ziemią, są upojeni pięknem góry i pięknem dołu, pięknem, którego nie jestem w stanie opuścić, pięknem, które kocham i którego nienawidzę. Są tak upojeni tym pięknem, że sami przed śmiercią pięknieją.
Nikt nie lubi samobójców. Może dlatego, że ludzie zazdroszczą im odwagi, której sami nie mają. Odwagi, żeby zrobić ten krok, żeby zaryzykować.
J. Rudiš, Grandhotel, wyd. Good Books, Wrocław 2011.