Pierwsze białe Święta od dawna. Pierwsze bez Mamy – od zawsze.
Wigilia inna niż zwykle, bez barszczu z uszkami i bez kolęd, ale też dobra, miła, ciepła. Bożonarodzeniowy poranek mimo wszystko jeden z najpiękniejszych – z pieskiem, na pogrążonym w ciszy Zabłociu, zostawiając pierwsze ludzko-psie ślady na dziewiczej bieli. Śnieg na jego nosku. Bezruch prawie postapokaliptyczny, jakbyśmy byli jedynymi stworzeniami na ziemi.
A potem już tam gdzie zawsze, i nie było jej, ale tak jakby trochę była – w naszym śmiechu, który tak ją cieszył. Mróz na cmentarzu. Ale i słońce, i śnieg tak pięknie oślepiający. Wystarczy, by utrzymać głowę nad wodą.
Winterberg wspiął się na palce, przytrzymując się poręczy, spoglądał na Dunaj. W czarną głębię pod nami.
Jaroslav Rudiš, Ostatnia podróż Winterberga, przeł. Małgorzata Gralińska