Strony

piątek, 29 lipca 2022

Jerzyki jeszcze nie odleciały

„Jerzyki już odleciały” – powiedziała moja babcia pewnego wieczora ponad dekadę temu. Stała przed tym samym oknem, przez które ja teraz codziennie wyglądam na świat, zadumana, zapatrzona, chyba smutna, a za oknem zapadał fioletowy zmierzch. Przeżywałam właśnie pierwszy poważny miłosny kryzys, musiałam podjąć decyzję, która mogła wszystko zmienić, i przyjechałam do niej na kilka dni. Pomyśleć. Przy niej było dobrze, spokojnie.

Wtedy jeszcze nie zwracałam na nie uwagi – czy jeszcze są, czy już odleciały. Im jednak jestem starsza, tym bardziej mnie zachwycają i tym bardziej boję się momentu, kiedy odlecą. Jeszcze są. Dziś latały wysoko, ale słyszałam ich gwizd w szarym powietrzu, widziałam, jak cięły pochmurne niebo. Chłonę to wszystko i staram się zapamiętać na resztę roku. To ich ostatnie dni. Odlatują na początku sierpnia. Kiedy skończę trzydzieści cztery lata, będą się już szykować do drogi. W sierpniu wszystko się zmienia. Pogoda, światło, atmosfera. Noce są chłodniejsze. Lato robi się zmęczone i ciąży ku jesieni.

Mój świat zmieni się jednak tym razem wcześniej, już jutro. Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, jutro wieczorem będziemy już we dwoje. Mały rudzielec z posiwiałą główką, nie najmłodszy już, jak ja, i z serduchem trochę pokiereszowanym, jak ja. I jest znów ta mieszanka radości i strachu. Czy dam radę? Czy będzie mu u mnie dobrze?

Fot. 9436196 / pixabay.com

niedziela, 3 lipca 2022

Praga: nowe wspomnienia


Lubię to, że wracając teraz do Ostrawy czy do Pragi i na Smíchov, czuję się trochę jak u siebie. To było tylko kilka miesięcy, ale jednak. I choć nie znalazłam jeszcze miejsca na świecie, które z przekonaniem mogłabym nazwać domem, to miło mieć świadomość, że są takie, trochę bardziej oswojone, trochę mniej obce.

Oczywiście ma to też swoje ciemne strony. Wspomnienia, które atakują znienacka. I kiedy jakiś człowiek wchodzi do metra z wielkim psem, a po chwili zaczyna go do siebie tulić, uśmiech szybko przeradza się w łzy.

Przy tym ostatnim pobycie w Pradze znalazłam się jednak gdzie indziej, wśród innych ludzi, i przyszły nowe obrazy, które może pomogą zapomnieć te stare. Deszcz szumiący wśród liści za oknem hotelowego pokoju, rozmowy o tym, że wszyscy mamy „syndrom podvodníka” (z kimś, którego nigdy bym o ten syndrom nie podejrzewała), uściski na pożegnanie, kradzione papierosy, plamy z czerwonego wina na trampkach, James Dean, gdy za oknem już świtało.

No, no, serce… bądź cicho… odpoczniemy teraz.

Colette, Narodziny dnia, przeł. Krystyna Dolatowska, wyd. PIW, Warszawa 1975, s. 27.