Długo myślałam nad postem inaugurującym tego bloga, chciałam, żeby był niezwykły, niezapomniany, wyjątkowy, ale już zbyt długo zwlekam, czekając na objawienie – równie dobrze w ten sposób mogę nie napisać go nigdy. Więc zacznę, tak po prostu, od tego, co aktualnie po głowie mi chodzi, tak jak zamierzam tworzyć to miejsce w przyszłości, ze zwyczajnych cegiełek codzienności.
Beduini nazywają to gisma wa-nasib, co znaczy szczęście i przeznaczenie. Gdyby Muhammad nie przysłał po nas taksówki, włóczyłabym się bez celu, a Petra byłaby tylko antraktem w podróży ze wspaniałym zachodem słońca w tle. Gdybym nie poznała Elizabeth, pewnie bym tam nie pojechała. Bliski Wschód nigdy nie był moim wymarzonym celem wędrówki i niewiele słyszałam o Beduinach (...). Oczywiście słyszałam o zabytkach starożytnej Grecji i Egiptu, ale prawdę mówiąc, gdy Elizabeth opowiedziała mi o swoich planach i pokazała mapę, nie miałam pojęcia, że jest taki kraj jak Jordania. A z całą pewnością nic nie słyszałam o Petrze.
Marguerite van Geldermalsen , Żona Beduina, wyd. Imprint, Warszawa 2006.
Po przeczytaniu tego zaczęłam się zastanawiać nad swoimi przypadkami. Patrzyłam wstecz i zastanawiałam się – a co by było, gdyby to się nie stało, albo gdyby się stało wcześniej, albo później? Jak mogłoby być, a jak było? Ile w tym wszystkim było przypadkowości, a ile planów i zamiarów? I czy można powiedzieć, że "tak miało być"?
Z drugiej strony – takim stwierdzeniem skwitować można cokolwiek, co się wydarzy. W każdym zdarzeniu można się dopatrywać nauczki, z każdego można wyciągnąć coś dobrego i coś złego. Do wszystkiego można sobie dopasować wytłumaczenie. Piękne to beduińskie gisma wa-nasib, ale równie mocno przemawia do mnie wizja świata jako chaosu zdarzeń, słów, gestów i myśli. Wielki zagmatwany kłębek włóczki.