sobota, 9 listopada 2024

Piesek po przejściach

How wonderful you are, I say. How clever, if you
Needed me,
To wake me.
He thought he would hear a lecture and deeply
His eyes begin to shine.
He tumbles onto the couch for more compliments.
He squirms and squeals; he has done something
That he needed
And now he hears that it is okay.
Mary Oliver, Percy wakes me

Przez dwa miesiące byłam jak napięta struna. Myślami wciąż w tym długim wieczorze, kiedy przez ponad godzinę krążyłam z moim psem po osiedlu wśród wrześniowego chłodu, a potem wróciłam, i usiadłam po ciemku w cudzej kuchni, wciąż trzęsąc się z zimna i z nerwów. Przekonana, że nic już nie będzie lepiej. Że dobre minęło, a teraz będzie już tylko tak – ciemność, chłód, nerwowy skurcz brzucha, mdłości, łzy.

Że znów wpadłam do tej ciemnej dziury, jak wtedy, kilka lat wcześniej. Po letniej euforii – jesienna rozpacz. Znów dryfowanie przez lodowaty, pusty kosmos, coraz dalej i dalej i dalej od wszystkiego, co grzało.

Myślałam, że tak dobrze znam tę historię i nigdy nie kończy się inaczej. A jednak.

Od wczoraj jestem jak ten piesek z wiersza Mary Oliver. Wysłuchana, dostrzeżona, ważna. Szczęśliwa. Bezpieczna. Nie wiem, czy przestanę się bać. W końcu jestem jak ten schroniskowy adopciak – po przejściach. Ale jest ręka, która nadal chce mnie głaskać. Stoję na balkonie o czwartej nad ranem i znów trzęsę się z zimna, ale w środku jest mi ciepło. Dzień słoneczny, tak bardzo.
I scratch his ears. I turn him over
And touch him everywhere. He is
Wild with the okayness of it. Then we walk, then
He has breakfast, and he is happy.
Mary Oliver, Percy wakes me

Fot. mrsemilyhopper / pixabay.com