sobota, 25 maja 2013

Zdzieranie skóry tapet, wyłamywanie kości podłogi


Z mieszaniną smutku i zachwytu patrzę na stare wnętrza, które na siłę zmienia się i przywraca życiu. Chylące się ku ziemi domy, szare od kurzu meble, pachnące naftaliną i stęchlizną mieszkania z pająkowatymi żyrandolami i skrzypiącymi parkietami. W każdej nie otwieranej od lat szafie i nie używanym od wieków piecu kaflowym mieszkają duchy. 

Potem ktoś przychodzi i wypędza je stamtąd, wymiata wraz z pyłem i trupkami owadów, ich mieszkania przerabia na stertę desek, a woń stęchlizny zastępuje gryzącym zapachem farby i lakieru do drewna. Zdziera delikatną skórę tapet, wyłamuje drewniane kości podłogi. Wkrótce wszystko tchnie nowością, można rozejrzeć się z zadowoleniem i zaprezentować odświeżone miejsce nowym lokatorom, i tylko gdzieś głęboko w kątach, pod nienaruszonymi listwami, w szparach między klepkami parkietu, w mikroskopijnych spękaniach ścian czają się resztki aromatu dawnych lat.

Czysta poezja!
To Vladimír nauczył mnie nie żałować wszystkiego, co właśnie znika, co przemija, wręcz przeciwnie, najchętniej ciągnął mnie właśnie tam, gdzie buldożery kruszyły stare ściany małych domków i wielkich kamienic (...). Jestem szczęśliwy, że przy tym jestem, że to widzę, że mogę stanąć w samym sercu tego pobojowiska, o które nikt nie dba, i czerpać perwersyjną rozkosz z tej chwili słodkiej apokalipsy.
B. Hrabal, Moja Libeń [w:] tegoż, Piękna rupieciarnia, wyd. Czarne, Wołowiec 2006.

Fot. rkirbycom (rgbstock.com)

sobota, 9 marca 2013

Gorycz Szczęścia wiśni

Melancholia jest tam, gdzie Piękno – które ginie;
    Gdzie Radość – która wiecznie znak od ust przesyła
Pożegnalny; gdzie Rozkosz – tak bliska Ruinie –
    Trucizną czyni nektar, nim pszczoła go spiła
O, tak: nawet i w samej Wesela świątyni
    Melancholia ma własny ołtarz za zasłoną:
       Ujrzy go ten, kto umie rozgnieść Szczęścia wiśnię
    O podniebienie mocą języka sprężoną –
Ten pozna smak potęgi posępnej bogini
    I duszą wśród jej chmurnych trofeów zawiśnie.
J. Keats, Oda o melancholii (przeł. S. Barańczak)

Myśl stara jak świat. Musiał inspirować się nią Proust, poszukując straconego czasu. I musiał inspirować się nią mistrz Hrabal, wracając wspomnieniami do browaru w Nymburku, do miasteczka, w którym czas się zatrzymał. Biegnąc nad rzekę, by się wypłakać.

Ja też wracam, też wspominam, zgodnie ze słowami Keatsa najpiękniej widzę to, co przeminęło lub już naznaczone zostało piętnem przemijania. Kiedy zamykam oczy i wyobrażam sobie Niebo, wcale nie widzę wielkiej biblioteki, jak czasem zdarzało mi się deklarować, ale zielony skrawek ziemi, na którym spędzałam latem mnóstwo czasu jako dziecko. Dojrzały sierpień, wczesne popołudnie, złociste słońce leje się strumieniami z nieba, po którym mknie mały samolot. Patrzę na niego, mrużąc oczy, i krzyczę swym piskliwym głosikiem: „Panie pilocie, dziura w samolocie!”. W namiocie dziadziu podwiązuje pomidory. Babcia plewi grządki gdzieś za domkiem. Na lekkim wietrze kołyszą się puchate kule astrów.

Dzisiaj już tego nie ma. Miejsce jest, ale domek prawie się rozpadł, wszystko zarosło chwastami, a po dziadziu została kurtka, w której zamieszkały pająki. Dlatego cofam się o piętnaście lat wstecz, do czasów gdy wszyscy siedzieliśmy w cieniu aronii i popijaliśmy napar z własnoręcznie wyhodowanej mięty.

Wtedy jeszcze nie miałam świadomości przemijania, radośnie oszczędzonej dzieciom. Za to rozgniatając dzisiejsze wiśnie Szczęścia czuję tę goryczkę. Każdą dobrą chwilę chwytam kurczowo, ale i tak się wymyka, jak motyl z niezdarnej klatki rąk roztrzęsionej staruszki. Ale Keats ma rację. To jest właśnie Piękno. Tylko tak może istnieć, kwitnąc na gruzach czasu.
Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczy główną,
Powiem ci: śmierć i miłość – obydwie zarówno.
Jednej oczu się czarnych, drugiej – modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.
 J. Lechoń, Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczy główną...

Fot. Milanlj (stockfreeimages.com)

wtorek, 29 stycznia 2013

Piękni samobójcy na górze Ještěd

Na górę Ještěd, do Grandhotelu, ściągają okoliczni samobójcy. Niczego już nie chcą, jak tylko pięknie umrzeć. Odchodzą, żegnani smutnym spojrzeniem blaszanego Jezusa na krzyżu, marynarza w małej żaglówce, samotnie stającego przeciwko tym samodestrukcyjnym pragnieniom. 
Myślę, że ci ludzie mogą być upojeni świadomością, że tu na górze nagle znajdują się dokładnie między niebem a ziemią, są upojeni pięknem góry i pięknem dołu, pięknem, którego nie jestem w stanie opuścić, pięknem, które kocham i którego nienawidzę. Są tak upojeni tym pięknem, że sami przed śmiercią pięknieją.
Nikt nie lubi samobójców. Może dlatego, że ludzie zazdroszczą im odwagi, której sami nie mają. Odwagi, żeby zrobić ten krok, żeby zaryzykować.
 J. Rudiš, Grandhotel, wyd. Good Books, Wrocław 2011.