poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Dorosłość jak początek umierania

Czy tak to ma teraz właśnie wszystko wyglądać? Wciąż coś na głowie, chwilka snu, trzy dni przedzierania się przez błoto i śnieg na słowackich szlakach i nowy, wzmożony atak rzeczywistości, bo trzeba myśleć o przyszłości, bo trzeba mieć z czego żyć, itd. itp.? I w końcu – przychodzi Światowy Dzień Książki a ja z największym trudem znajduję chwilę, by go uczcić kilkoma przeczytanymi stronami. Jeśli to prawda, jeśli tak to ma wyglądać, to ja nie chcę być dorosła. A zresztą nigdy nie chciałam.
Ze wszystkich ucieczek najważniejsze było czytanie.
K. Maliszewski, Manekiny, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2012.

Źródło
Mam taki zeszyt, zeszyt który dostałam w prezencie, zeszyt w którym ma powstać moje wielkie dzieło, i może nawet powstaje? Bo zapełniam go póki co obrazkami. Znalezionymi przy drodze wśród śmieci błyskotkami. Najwięcej tam dzieci. Nieporadny krok samotnego chłopca z torbą sportową wielką jak on sam. Znaleziony w Bieszczadach, w słońcu odświętnym jak w każdy niedzielny poranek, cherubinek z bukietem żółtych kwiatów. I blondyneczka w okularach, w różowej kurteczce, gawędząca z trzema przybrudzonymi panami z marginesu, wyposażonymi w kartonik z napisem „Zbieramy na piwo”, teraz wpatrującymi się w nią jak w ósmy cud świata, i o ileż piękniejszymi przez ten uśmiech – jak blask gwiazdy odbity przez planetę.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Przekleństwa niestałości

- Jam nieszczęśliwa? – rzekła Anna, zbliżając się do niego i z uśmiechem, w którym malował się zachwyt i nieograniczona miłość, patrząc na niego. – Ja jestem jak człowiek głodny, któremu jeść dano. Być może, że mu jest zimno, że łachmany okrywają go, może nawet i wstydzi się ich, lecz nieszczęśliwy nie jest. Jam nieszczęśliwa? Nieprawda, oto moje szczęście...
L. Tołstoj, Anna Karenina, wyd. Zielona Sowa, Kraków 2005.

Wiosna nieśmiało bierze świat w swoje posiadanie, a ja czytam znów wielkie dzieło Tołstoja. I tak, jak przy niedawnej powtórce Madame Bovary, widzę wszystko zupełnie inaczej. I za pierwszym razem daleka byłam od osądzania Anny – nietrudno uwierzyć w jej uczciwość i współczuć jej – ale dziś wręcz uścisnęłabym ją serdecznie. Co robić, kiedy kochanie okazuje się rujnującą życie bestią, nie samym szczęściem i radością, bynajmniej! W gruncie rzeczy należy się go bać, bo jest jak fala powodziowa która przychodzi znienacka i zabiera ze sobą wszystko, i o wszystkim każe zapomnieć.

Za to jak dobrze byłoby mieć prostotę i pewność Lewina! Wiosną cieszę się wraz z nim.
Rankiem, gdy na niebo podniosło się czyste, jasne słońce, stopniał cienki lód, który nocą pokrył wody, i cała atmosfera zadrgała od ciepłych oparów budzącej się do nowego życia ziemi. Zazieleniła się zeszłoroczna i nowa, dopiero strzelająca igiełkami z ziemi trawa. Napęczniały pączki kaliny, czeremchy i brzozy. Na złocistej łozinie zawisła pierwsza pszczoła, która zdążyła już wyprostować skrzydełka; zanuciły niewidzialne skowronki, wznoszące się nad aksamitem ozimin i nad zeszłorocznymi ścierniskami, zapłakały czajki nad nizinami i błotam, zalanymi mętną, wezbraną wodą, i wysoko, głośno krzycząc, przeciągały klucze żurawi i stada dzikich gęsi. (...) Unosząc się na siodle i wciągając w piersi ciepłe powietrze, w którym unosił się jeszcze zapach śniegu, leżącego w lesie i pokrytego licznymi śladami, Lewin cieszył się na widok każdego swego drzewa, z odradzającym się na jego korze mchem i z gałęziami pokrytymi pączkami.
L. Tołstoj, Anna Karenina, wyd. Zielona Sowa, Kraków 2005. 

Ja pragnę tylko żeby wiosna nie miała końca... jak napisał to Mahler...