Z mieszaniną smutku i zachwytu patrzę na stare wnętrza, które na siłę zmienia się i przywraca życiu. Chylące się ku ziemi domy, szare od kurzu meble, pachnące naftaliną i stęchlizną mieszkania z pająkowatymi żyrandolami i skrzypiącymi parkietami. W każdej nie otwieranej od lat szafie i nie używanym od wieków piecu kaflowym mieszkają duchy.
Potem ktoś przychodzi i wypędza je stamtąd, wymiata wraz z pyłem i trupkami owadów, ich mieszkania przerabia na stertę desek, a woń stęchlizny zastępuje gryzącym zapachem farby i lakieru do drewna. Zdziera delikatną skórę tapet, wyłamuje drewniane kości podłogi. Wkrótce wszystko tchnie nowością, można rozejrzeć się z zadowoleniem i zaprezentować odświeżone miejsce nowym lokatorom, i tylko gdzieś głęboko w kątach, pod nienaruszonymi listwami, w szparach między klepkami parkietu, w mikroskopijnych spękaniach ścian czają się resztki aromatu dawnych lat.
Czysta poezja!
To Vladimír nauczył mnie nie żałować wszystkiego, co właśnie znika, co przemija, wręcz przeciwnie, najchętniej ciągnął mnie właśnie tam, gdzie buldożery kruszyły stare ściany małych domków i wielkich kamienic (...). Jestem szczęśliwy, że przy tym jestem, że to widzę, że mogę stanąć w samym sercu tego pobojowiska, o które nikt nie dba, i czerpać perwersyjną rozkosz z tej chwili słodkiej apokalipsy.
B. Hrabal, Moja Libeń [w:] tegoż, Piękna rupieciarnia, wyd. Czarne, Wołowiec 2006.
Fot. rkirbycom (rgbstock.com)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz