W ten lodowaty,
jasny, biało-błękitny dzień wyszłam na spacer. Miał być
krótki, bo w trzaskającym mrozie długo spacerować nie sposób,
ale wydłużyłam go trochę – poszłam nad rzekę, na otwartą
przestrzeń, gdzie niebo takie wielkie i słońca więcej.
Szłam, aż oczy
zaczęły mnie boleć od tej jasności i skóra piekła od mrozu. Ale
to był dobry ból, bo wydawało się, że to zimne słońce, światło
i mróz wypalają ze mnie wszystkie złe myśli i zwątpienie.
Zapomniałam o drzewie figowym Sylvii Plath, które straszy mnie w
szare, wilgotne dni, rozrasta się w mojej głowie jak ponura pleśń
w ciemności długich zimowych nocy, i nagle wszystko wydało się
czyste i proste.
Przez chwilę myśli
miałam jasne jak ten biały krajobraz wokół mnie, przejrzyste jak
mroźne styczniowe powietrze. Cieszyłam się, że mogę iść przed
siebie, sama, cieszyć się słońcem, skrzypiącym pod stopami
śniegiem, zimnem szczypiącym w policzki. Pomyślałam, że kiedyś
będę mieć psa, i będę z nim spacerować wzdłuż rzeki. I będę
szczęśliwa, choćby nie wiem co, bo choćby nie wiem jak źle
wszystko się ułożyło – zawsze zostają takie małe chwile
radości.
Zima, mocna zima u nas – to jest piękna rzecz. Jest w niej jakaś siła i powaga, a przede wszystkim szczerość (…). Jej rześkość udziela się ludziom.
Henryk Sienkiewicz
Cytat: H. Sienkiewicz, Bez dogmatu, Warszawa 1963, s. 41.
Fotografia: hansbenn / pixabay.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz