niedziela, 1 stycznia 2023

Chłopiec z parasolem

Jednym z najpiękniejszych obrazków w moim życiu, z tych kolekcjonowanych w pamięciowej rupieciarni, był mały chłopiec, który w słoneczny dzień wyszedł na ulicę z dziecięcym parasolem, a potem rozłożył go i skakał ze schodów, mając chyba nadzieję, że parasol uniesie go choć na chwilę w powietrzu. Jak w kreskówkach.

Przypomniałam sobie o tym dziś, schodząc tymi samymi schodami jakieś piętnaście lat później. Co robi dziś tamten chłopiec, kim jest, gdzie jest?

A potem pomyślałam o jednym z filmów, które obejrzałam w trakcie swojego sylwestrowego maratonu – C'mon C'mon Mike'a Millsa. Jaki smutny, a zarazem piękny był ten kontrast między dziecięcym a dorosłym spojrzeniem na świat – jak biel i czerń, w której utrzymany był film. 

Ale była w tym wszystkim też nadzieja, bo przecież filmowe dzieci wiedziały, że dziś wszystkim jest już trochę łatwiej być sobą, wyrażać uczucia, wierzyć. Tak bardzo chciałam przytulić tego chłopca, który uświadamiał swoją matkę, że ma prawo płakać, że to nie znaczy, że jest beksą, że nie musi zawsze być silny. Że ma prawo być smutny, zły, na chwilę się rozpaść. Płakałam, kiedy Jesse i Johnny krzyczeli w parku na cały głos „I'm not okay”. Ale nawet kiedy nic nie jest tak, jak planowaliśmy, trzeba c'mon c'mon. Iść dalej.

I wtedy przychodzi dziecko. Mały chłopczyk nie wie, co to pesymizm. Człowiek patrzy na niego, przysłuchuje mu się, a on w każdej sekundzie dyszy pasją. Pasją wyrastania, czucia, poznawania. (...) Jest na grzbiecie fali, która go niesie naprzód. (...) Człowiek patrzy na syna i zaczyna rozumieć, że w ludzkiej rasie jest coś, co każe jej wierzyć ślepo w życie.

Irwin Shaw, Lucy Crown, wyd. Książnica, Katowice 1994. 

Fot. Michael_Luenen / pixabay.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz