poniedziałek, 16 grudnia 2019

Bezradna czułość


Minęło kilka miesięcy. I choć zostałam redaktorką strony pewnego polsko-czeskiego festiwalu filmowego, wciąż nie potrafię pisać o filmach. Trochę lepiej za to, jak sądzę, wychodzi mi pisanie o emocjach. Więc może tak spróbuję podzielić się wrażeniami z seansu Historii małżeńskiej?

Tamci widzą w niej opowieść o dwójce egoistów i megalomanów, którzy nie wkładają odrobiny wysiłku, by się porozumieć. Przekrzykują się, roztrząsając temat zdrady, tak naprawdę najmniej w tym wszystkim istotny. Ja widzę dramat dwójki ludzi, którzy bardzo chcą, ale nie potrafią. Historia stara jak świat: i jedno, i drugie chce być sobą, kimś osobnym, chce mieć przestrzeń do oddechu, prawo by mówić o tym, co czuje. Chce być słuchanym. Chce czuć, że jego słowa mają znaczenie.

Może czasem po prostu się tego pogodzić nie da. Może nie wystarczy bardzo się starać i nad sobą pracować. Może czasem obydwoje potrzebują tyle przestrzeni i oddechu, że nie wystarcza powietrza. I któreś z nich zaczyna się dusić. Albo i jedno, i drugie.

I nie ma znaczenia, że się kochają. Bo jasne, że się kochają. Przecież widać to we wstępie i widać w zakończeniu. Na krok przed rozwodem obydwoje piszą do siebie najpiękniejsze miłosne listy, nigdy nie wysłane. O tym, co lubią w tym drugim i o tym, czego nie lubią, ale widzą, że to drugie się stara. Miłość i czułość ciągle tam jest, ukryta gdzieś głęboko, zadziwiona, dlaczego przestała wystarczać. Bezradna.

Bezradności najwięcej jest w scenie kłótni. W tej jednej przepięknej filmowej awanturze, która opowiada historię wszystkich kłótni świata. Złość narasta, spirala nienawiści rozkręca się tak bardzo, że w pewnym momencie obydwoje zaczynają wyrzucać z siebie słowa, które już nic nie znaczą, słowa, które służą tylko temu, żeby jak najbardziej ranić, skowyt konającego zwierza, i obydwoje dobrze zdają sobie z tego sprawę, dlatego kiedy wreszcie Charlie krzyczy, że codziennie życzy Nicole śmierci, i zaczyna płakać, jej nie zostaje nic innego, jak go przytulić.

Jacy biedni jesteśmy z tą bezradną czułością.

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Dobrze, że jesteś


Dziś taki dzień, gdy podobno każdy powinien mieć przy sobie kogoś bliskiego. Jesteśmy więc blisko. Mentalnie tulimy się do siebie jak te szczenięta, którym zdechła suka [1]. Mówimy sobie „Dobrze, że jesteś”. Boimy się tego, co będzie. Nie wiemy, ile jeszcze przytuleń i dotyków nam zostało, bardziej więc niż kiedykolwiek tęsknimy. Za skórą, ustami, językiem. Bo przecież nigdy, nigdy, nigdy nie wiadomo. Prawda?

Bo Zło, co się niczego nie wstydzi, niczego nie rozumie i idzie naprzód z podniesioną głową. Co „maszeruje przez świat krokiem defiladowym” [2]. Więc musimy ratować się Dobrem. Bliskością. Czułością. Uśmiechem, dotykiem, pieszczotą. Tym „Dobrze, że jesteś”. Bo jak inaczej?

[1] jak śpiewała Maria Peszek w Ćmach
[2] jak pisał pan Hrabal w Weselach w domu