czwartek, 6 października 2022

Czarna dziura

„O, jaki ładny piesek... A pani jeszcze ładniejsza” – powiedział pijaczek pod dworcem i świat na chwilę ściągnął nogę z gardła. Chwytam się tych drobnych dobrych rzeczy prawie histerycznie, w euforię wprawia mnie słońce o poranku i nadzieja, że może dziś wreszcie będzie jeden z tych dni pełnych słonecznego spokoju, kiedy można iść przed siebie, szurając w jesiennych liściach, choć przez chwilę niczym się nie martwiąc i niczego nie przeżywając. 

Ale tak strasznie ich mało, a zamiast tego gdzieś w ciemność ściągają mnie demony przeszłości, problemy zależnościowe, żal i furia przychodzące na zmianę, uczelniania biurokracja i nieprzyjemny uśmieszek pani w sekretariacie, konieczność prowadzenia zajęć (koszmar introwertyka) i widocznie trzęsące się dłonie przy rozdawaniu materiałów, przymusowe wyjazdy, ciężkie torby, opóźnione pociągi, ciążące mi terminy na oddanie tekstów, coraz krótszy dzień i szare, szare, ciemne niebo. Tata mówi: miotasz się, znów wpadniesz w jakąś chorobę, a ja mówię: muszę tylko przetrwać te dwa miesiące.

Ale ma rację, że to są przecież dwa najgorsze miesiące w roku. Mój histeryczny październik i czarny, ciężki, nieubłagany listopad, który zawsze tak okrutnie się dłuży. Jest piesek, jak promyk słońca w tym wszystkim, i poranne przytulanki. Ale on też mnie teraz boli, bo stresuję go pociągami i wciąż nowymi, obcymi miejscami, bo niedługo co tydzień będzie musiał zostawać na wiele godzin sam, a na spacer zabierać go będzie obca pani. Bo co rusz musi patrzeć, jak zanoszę się płaczem. I ten drugi piesek, kiedyś najbliższy, wciąż pamiętający, rozmerdany, a potem wbijający we mnie wzrok ze zdziwieniem i wyrzutem, kiedy odchodzę. Da się to wszystko znieść?

„Czasem wydaje mi się, że bez sztucznego podtrzymywania nastroju nie przetrwam tego roku” – pisałam tu, w Pięknej Rupieciarni, prawie dokładnie dziesięć lat temu. Czemu nic się nie zmienia? Czy też mam w sobie tę czarną dziurę, którą moi najulubieńsi, Hrabal i Bukowski, zalewali alkoholem, zasypywali słowami? Też zalewam, winem i herbatą z miodem, zasypuję słowami, zapachowymi świecami, lampkami rozwieszanymi gdzie się da, pięknymi pierdółkami w kwiatowy deseń i rodzynkami w czekoladzie, ale wciąż jest źle.

I tak oto, Cassiusie, odłożyłem samobójstwo na kiedy indziej, a może na zawsze, dzięki Pomarańczowi, który, choć chory, zatańczył mi najlepiej, jak umiał, był niedołężny, ale widziałem, że chce mi zrobić przyjemność, że mnie prosi, abym nie zamierzał wyprawiać się na drugi brzeg rzeki Lete bez Charona... (...) Bo gdyby was nie było, nie byłoby także mnie, bo nie mam innego powodu żyć...

B. Hrabal, Dobranocki dla Cassiusa, przeł. Andrzej Czcibor-Piotrowski, wyd. Świat Literacki, Izabelin 2004.

Fot. Victoria_rt / pixabay.com